Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/36

Ta strona została przepisana.

tężny gmach, wyniosła świątynia, której już nie groziły zda się żadne burze, zakołysała się. Zgiął się w przerażeniu, że runą mu na głowę jej sklepienia i w zwałach gruzów pogrzebią i jego i cudowny ołtarz, przed którym się modlił.
Ale moment minął bez śladu. Sponiewierał tylko w myśli złowrogiego przechodnia, wyszydził go, dziwił się, że on jeszcze żyje, oburzał się, że mu włazi w oczy. — Jeżeli zacznie mni nachodzić i zechce cośkolwiek... po dawnemu, to rozczaruje się srodze. Najpierw nie puszczę go na próg, a jeżeli dojdzie do rozmowy, to będzie ona nad wyraz krótka. Idź pan do djabła i tyle.

Tego wieczora pani Narcyza z niepokojem zaglądała mu w oczy. Dojrzała w nich tępe, ponure zamyślenie, jakiego nie bywało tam od niepamiętnych czasów. Była czułą, dobrą, uległą, z pani stała się niewolnicą, oczarowała go — po raz już setny — jeszcze jedną nieoczekiwaną swoją przemianą. Siewierski tracił zmysły i odzyskiwał przytomność. Chwilami mijał go złowrogi przechodzień i znikał. Jakiś płomyk chwiał się w nim i gasł i znowu rozpalał się palącym pożarem. W łunie tego ognia, wśród dreszczu nigdy nie sytego upojenia, ujrzał w jakiejś chwili, jak przez kłęby purpurowego dymu, nagość Narcyzy, poczuł aż w głębi mózgu jej piekielne pocałunki. I niespodzianie zrodziła się w nim myśl: Teraz umrę. Niech już zaraz umrę...
A ona, wsparta na jego kolanach, uniosła ku niemu głowę i cudne grzeszne swoje oczy. Rzuciła od niech-