Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/42

Ta strona została przepisana.

njuje się Michorewicz, który wobec Siewierskiego był zawsze z wielkim ugrzecznieniem.
— Co to za późno? — rozbija się Prycza — dla przyjaciół zawsze pora. Wystawili nas o drugiej z knajpy. Ani grosza przy duszy — bo byśmy wiedzieli, gdzie się zabawić do rana. Przyszliśmy z przyjaźni, ale mamy też interes. Jest co do picia?
— Jest, jest, właźcież raz. Bardzom rad, bardzo.
— I czarna będzie?
— Najczarniejsza pod słońcem!
— Jak murzynka.
— Miałeś kiedy murzynkę?
— Nie.
— I ja nie.
— A ja miałem! — oznajmia ochrypłym głosem Czaprański. Ale nie wejdę, dopóki sprawa honorowa nie zostanie załatwioną. Jakem Czaprański, artysta dramatyczny, znany szubrawiec. Ja nie uznaję pojedynków, ale jak mnie aż tak walą po mordzie, to mam prawo wiedzieć zaco. Zaco! Zaco? Mnie starego, wysłużonego, schorowanego, prześladowanego przez los i policję, przez najszczerszych przyjaciół i najbliższą familję. ...Po pysku — i jeszcze jak...
— Nie błaznuj-no i nie rób po nocy króla Lira — nucił Prycza.
Ale stary zachlipał i prawdziwe łzy zaczęły mu ciec po rudawo-siwej szczecinie nieogolonej brody.
Wzruszyło to niezmiernie Siewierskiego. Widząc tę spłakaną starą gębę, sam poczuł łzy w oczach. Już się chciał rzucić na starego z przeprosinami i ze wszelką, jakiej tam zechce, satysfakcją — kiedy nagle otworzyły