razy, a wytrwałem na stanowisku. A na ciebie mam pięć dowiedzionych faktów skończonego łajdactwa. Oczu nie będziesz śmiał pokazać. Nawet od Żaby cię wystawię.
I Michorewicz uroczyście roztworzył gruby notatnik.
— Pisz, drukuj — co ci się podoba. Mam cię... i sam z przyjemnością przeczytam.
— Posłuchajcie starego — wtrącił Czaprański. — Mnie już zabijali tysiąc razy na scenie, a żyję, Czaprański, artysta dramatyczny, znany szubrawiec...
— Jeszcze nie całkiem znany — indyczył się Michorewicz, — bo świat dopiero pojutrze się dowie, że stręczysz i jedenastolatki — tu szybko wyszukał w notesie: — Między inne mi (rozumiesz?) kapitanowi Plestokowi z petersburskiego pułku (Szopen siedem, mieszkania trzy). A żydóweczkę puszcza matka, stara żydowica Brana Krelman (recte Parnes) Nowolipki 77 m. 125. Cztery lata rot aresztanckich.
— Rany boskie — rozłożył ręce stary aktor.
Dzika chryja z gośćmi trwała nieskończenie długo. Kłócili się, godzili się, dzielili się na partje, wygadywali niesłychane paskudztwa, pili wciąż, śpiewali, zasypiali, budzili się, całowali się, bili się, przewracali, wreszcie sufit zwalił się na nich, zapadła się podłoga i wszystko runęło gdzieś w czarną przepaść.
Kiedy się zbudził, była już siódma rano. Był tak osłabiony, że nie miał, sił wyciągnąć ręki, aby zagasić lampę, której światło dziwnie go drażniło wśród jasnego dnia.
Przez otwarte okno wpadało słońce, przesiane przez