zieloną gęstwę liści kasztanowych i pachnący chłód poranku. W gałęziach gwarzyły wróble i ich ostre, jakby metaliczne ćwierkania natrętnie nakazywały mu wspominać rzeczy dawne.
Gdzież to tak zawzięcie ćwierkały wróble? Kiedy to było? Taki sam chłodny powiew, pachnące liścielipcowy poranek w Tymiankach w gościnie, na miłych wakacjach. Kręta, obrośnięta, prawie stojąca rzeczka Skroda, wierzby, trzciny, stare łachy, pełne żab, zapach mokrych łąk — stojącej wody. Pejzaż... Trzy pannice: Zośka, Ira, Wichna. Pustota, zabawy, flirty, pikniki, tańcowanie po sąsiedztwach, w domu...
Wesoło. Będzie jeszcze weselej. Ma przyjechać jakaś panna Kora. Zośka, Ira, Wich na, Kora. Czy nie za dużo dobrego? Czekają na Korę. Czekają. — Panie, to zupełnie nie jest zwyczajna panna. — Zobaczymy. — Panie, to największa działaczka! — Bardzo brzydka? — Nieprawda, milusieńka. — Nie lubię takich. — Widział pan kiedy? — Nie i nie ciekawym — same żydówki i do tego brzydkie. — Reakcjonista! Czarna sotnia! Endek! Artysta! Wieża z kości słoniowej! Ale ona i pana przekona.
Cwierkają wróble. Pachną liście. Szczekanie psów, zajeżdża powóz. Pan Siewierski — panna Kora. Bardzo mi przyjemnie. Krótkowidzące, cudnie patrzące słodkie oczy.
Chwyta za serce mocna radość. Dziwi, boli radość. Chce się powrócić do wesołego dziś. Co za niebywałe rozrzewnienie? Niesłychane rzeczy! Nie daj się, — małoś to w życiu widział? Po co ci? Chce ci się głupstwo zrobić? Na stare lata? Głupi. Wzdychasz? Wzdychasz? Głupi. Wszystko trzeba brać lekko. A ona? No i cóż
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/46
Ta strona została przepisana.