Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/49

Ta strona została przepisana.

„caput“, to do starego. Nie dałbym ja ci aż do tego dojechać. A to twoje świństwo na wystawie, to ona? Nic dziwnego. Tylko zdaje mi się, że ma jeden feler... Kto się aż tak rozkłada, a twarz sobie zasłania... Co mi się tu będziesz marszczyć? Myślisz, że się ciebie boję? Jakbyś ją kochał, to byś jej nie wystawiał...
Siewierski wpatrywał się w doktora z serdeczną wdzięcznością. Przypomniał mu się gabinet w domu rodziców. Ojciec z doktorem grają w szachy. Na stoliku pękata butelka i szklanki. Miło w ojcowskim zadymionym od cygar pokoju. Miło i trochę strasznie patrzeć na trudną i tajemniczą grę w szachy, na zamyślone i surowe twarze panów. Długo siedzą pochyleni i w głębokim milczeniu patrzą na figury. Doktór podnosi rękę do góry, zakrzywia palce i czai się do jakiejś figury. Zaraz coś posunie, może ojciec przegra? Już dużo ojcowskich białych figurek stoi smutno na stoliku. Okropnie mu ojca żal. Podkrada się, gracze zapatrzeni nie zważają nic. Bierze ostrożnie białą figurkę z końską główką i stawia z powrotem na szachownicy. Żaden nie widział. Jak ślepi! Stoi cichuteńko, czeka, tylko mu serce bije mocno i prędko. Nareszcie posunął doktór. Zabrał coś. Posunął ojciec koniem i zabrał wieżę. Co? Jak? Jaki koń? Gdzie? Co to? Kłócą się panowie. Już się naprawdę kłócą. Przyznać się? Boi się bardzo.
Zdaje się Siewierskiemu, że naprawdę jest małym — chłopcem. A raczej nie zdaje mu się, tylko chce się łudzić. Żyje ojciec, żyje nawet mama, żyją wszystkie ciotki. Wszystko zostało, jak był6 przed trzydziestu laty, nie było żadnego długiego męczącego życia, żadnych okrop.nych zdarzeń, może dopiero zacznie się wszystko od