cowni w denerwującej bezczynności. Kiedyś zajrzał do owego kąta, chcąc wydobyć jakiś stary szkic, i spostrzegł skrzynię. Odtąd nie dawała mu ona spokoju.
Wiedział zawsze od samego początku, że skrzynia stoi na swoim miejscu za kotarą. A jednak dopiero teraz, przypadkowo uświadomił sobie, że tuż w pobliżu, w tymsamym pokoju przebywa z nim sam na sam to — przed czym wzdryga się w zgrozie i strachu. I nieswojo uczyniło mu się u siebie, dziwnie zaczęła wyglądać pracownia, jakieś dawne cienie ożyły i snuły się między sprzętami, po ścianach. Zapełniło się wszystko lękiem.
Rozmyślał niebardzo przytomnie, trapiąc się i trwożąc.
— Cóżeś chciał uczynić? Pocoś dotykał? Coś zamierzał? Szalony! I tybyś otworzył? Śmiałbyś spojrzeć? Nigdy! Niech spoczywa w spokoju, na wieki wieków. Nigdy nie ujrzy światła dziennego. Umarła. Nie obrazi jej niczyje spojrzenie. Co czynić? Nie otwieraj trumny! Nie znieważaj! Co czynić... Zostawić w spokoju.
— Co czynić?... Zabrać, wywieźć daleko. Daleko, długo wędrować, aż znajdzie się miejsce piękne i godne. „Tam, gdzie są odrazu góry i morze“. Tak ona mówiła kiedyś. „Nigdy tam nie będę, ale jakież to piękne... Czasami śni mi się taki pejzaż: śnieżny szczyt, potężny lodowiec spływa ku morzu i gubi się w nim. Modre fale biją u dołu o zwały lodu. Czy to gdzie tak bywa?...“
— To chyba w Norwegji, na samej północy. A więc tam jechać. Tam ją pogrzebać w piękny słoneczny dzień. Zakopać trumnę w samotnej wysepce, skąd widać góry, lodowiec i morze. Zostawić na wieki — niech patrzy. „Nigdy tam nie będę“... Będziesz, będziesz...
Niebardzo był przytomny Siewierski, planując na-
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/55
Ta strona została przepisana.