mykało, nie dając się rozeznać i ująć. Czyniło się dobrze, smutno, rzewnie, to znów ulękła się dusza wzruszenia. Nie chciało się cierpieć, nie chciało się niczemu radować.
Siewierski chciał, żeby było zwyczajnie, właśnie tak, jak gdyby się nic nadzwyczajnego nie stało. Przed trzema laty pojechał do Paryża, bo chciał — a po trzech latach wraca, bo tak mu się spodobało. I tam malował i tu będzie malował. Różnie tam bywało w życiu i różnie jeszcze będzie. A czy wówczas, czy teraz, czy w Paryżu, czy w Warszawie — w istocie wszystko mu jedno. Żywi żyją, jak chcą, mogą i potrafią — a zmarłym wieczne odpoczywanie.
I zaczął pakować do walizy rozrzucone książki i pisma, których zresztą nie czytał w drodze. Ręce mu lekko drżały.
Kiedy szedł w tłoku za swoim tragarzem, kiedy czekał na wydanie bagażu, wpadł jakby w drzemanie. Ocknął się w chwili, kiedy trzeba było wsiadać do dorożki. Obrócił się nagle i obejrzał się kilkakrotnie. Zdawało mu się, że się przemknął ktoś znajomy, a raczej coś znajomego. Kazał tedy dorożkarzowi odjechać na bok i zaczekać, a sam pobiegł szybko ku bocznemu wyjazdowi od ulicy Chmielnej i, śpiesząc się, szukał czegoś wśród pokrzyżowanych uliczek.
Wynalazł wreszcie na Zielnej pewien dom. Dom był zwyczajny, warszawski. Stróż zamiatał, zagarniając do pół ulicy wielkim mietliskiem. Siewierski drgnął — stróż był tensam. Nic się nie zmienił przez te trzy lata — tylko kożuch miał nowy. Niezmiernie chciało mu się ze stróżem pogadać, niezmiernie bał się, że go
Strona:Andrzej Strug - Portret.djvu/9
Ta strona została przepisana.