ciec i syn przywarli do siebie oczami. Wargi ich drgały, pracowały, wysilały się na słowo niewiadome.
Napróżno Antek całą mocą woli pragnął wypowiedzieć słowo, które odsłoniłoby przed ojcem jego duszę, jego cały żal i całą mękę — i te lata spędzone w obojętności i każdy dzień tych długich lat i to, co zapełniało te dni, co żyło w duszy jego i w duszach jemu podobnych i w tym świecie nowym, powstającym... Wypowiedzieć, ach, wypowiedzieć...
Ale w języku ludzkim niema takiego słowa, więc milczał Antek, oczami tylko błagał:
— Ojcze, zrozum, ojcze, wybacz, ojcze, odpowiedz choć spojrzeniem...
Z mgły i mroków, z niepojętych dalekich dróg, wróciła dusza konającego. Z wpółprzeczuciem nowych światów, pożegnawszy już i porzuciwszy wszystko, co zostaje, — powróciła jednak dusza ojcowska.
Długo wysilały się zmęczone oczy, długo wpatrywały się w przestrzeń, aż dojrzały go, aż poznały. Długo, mozolnie dźwigała się myśl i opadała bezsilnie we mgły snu ostatniego. Aż przyszła chwila, gdy w niewymownej jasności stanęło przed nim wszystko, całe życie i każdy jego dzień, cały świat nieogarniony myśli i uczuć, i to, co było wczoraj, i to, co w niebycie zapomnienia spoczywało kędyś... A wszystko stało się zrozumiałe i jasne i życie i śmierć i losy ludzkości i zagrobowy świat i przeszłość i przyszłość. Na moment, na tę ostatnią sekundę, zanim nie zgaśnie wszystko...
I oto syn...
Oczy widzą rysy ukochane, umiłowane ponad
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/101
Ta strona została przepisana.