menderował, nie zważając na natarczywe mruczenie Gawarskiego, pragnącego się dowiedzieć, dlaczego tak długo siedział, czy znalazł Trzmiela, co Trzmiel mówił i czy we wsi niema posterunku straży celnej.
Gdy chłopcy poszli przodem z bagażami, Janek zaczął opowiadać, że przyjęto go bardzo gościnnie, że już pił mleko, ale że staremu przed tygodniem przestrzelili na plecach cały towar, że wobec tego poróżnił się z żydami z obu monarchji, że tedy będą musieli się obyć bez żydów, albo czekać, aż się stary pogodzi. Że zgoda pójdzie trudno, bo stary pobił ciężko tutejszego propinatora, że właśnie zastał u starego żandarmów, którzy spisywali protokół...
Na to straszne słowo Gawarski stanął, jak wryty.
— Coś ty — zwarjował? I tam pakujesz bibułę? I obadwaj tam wleziemy? Prosto w łapy? Przecie te dranie znają się nawzajem! Dla żandarmów niema granic...
— Dajże spokój...
— Bo wy wierzycie nawet w uczciwość polskich żandarmów...
— A ty wierzysz tylko w swoją głupotę...
— A ty...
Po wymianie paru obelg w tonie spokojnym, Janek ciągnął dalej:
— Bibuła i my pójdziemy do Skowrońskiego, na drugi koniec wsi. Mieszkają tam letnicy i jest wolny pokój. Tam zaczekamy okazji. Stary przyjdzie do nas wieczorem. Zresztą Skowroński, który ma tu
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/11
Ta strona została przepisana.