Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/116

Ta strona została przepisana.
ODRUCHY

Tylekroć razy już się tak wydarzało, że przejmować się tem, co się stało, nie zdołałby żadną miarą.
Rzecz żywiołowa, konieczna, nieodzowna. Niepogoda nie w porę może przeszkadzać, może irytować, ale żeby znowu za każdym razem łamać ręce i zawodzić, to trzebaby się chyba po krótkim czasie wściec i co za tem idzie — obwiesić. Głupstwo jest, jakich wiele.
Patrząc przez zapotniałe okna wagonu na płaskie, przemokłe pola, uginające się pod brzemieniem ciężkiej jesiennej mgły, na kępy drzew, które w tajemniczej, mglistej osłonie przemykały się szybko, jak widma, Rylski z uśmiechem znudzenia myślał o pełnej nieprzebranego ukochania pannie Kamusi, która każdą wielką i małą „wsypę“ oblewała łzami, uświęcała całotygodniową migreną i po każdej zanudzała wszystkich refleksjami na temat: „my nie mamy prawa“. Radził jej już nieraz, żeby została szarytką: „bardzoby Wam było do twarzy w białym robronie“. Radził jej nieraz, żeby sobie raz nareszcie dała spokój z rewolucją i spokojnie wyszła za mąż. („Byle nie za któ-