rach, gdzie koczował, zawsze miał masę roboty, a na ulicach patrzał tylko, kędy stoją i kędy snują się szpicle. Refleksje i rozpamiętywania czepiały się go zawsze w drodze. Usposabiał do tego spokój wypoczynku i wytchnienie od szpicli i wreszcie sam miarowy turkot wagonu. Tu zabawiał się we wspomnienia, tu snuł przenajgłupsze marzenia, których się wstydził przed samym sobą. Tutaj, zwłaszcza w momentach wielkiego wyczerpania, albo kiedy mu się coś nie udało, albo kiedy poprostu przychodziła nań marna godzina, wydrwiwał siebie i wszystkich, którzy robili to samo, co i on, natrząsał się nad wielkością zamiarów i nad marnością rezultatów i ze zjadliwą satysfakcją patrzył godzinami w ziemiste i bezbarwne twarze współtowarzyszy podróży. Oto są ci, których nic nie zachwieje, którzy wytrwają zawsze wierni swojej drodze, oto realni niepodrabiani obywatele, to są ci, którzy tworzą historję, to filary niespożyte ładu, porządku, oto społeczeństwo przeszłości, teraźniejszości i wieków przyszłych, ludzie mądrzy, ludzie zasad! Z ojca na syna, z dziada na wnuka — dziedzice wieczystej, nieprzemożonej mądrości!
— „A pan daleko jedzie?“ — „Do Brześcia, do syna, służy w „Depie“, a drugiego, starszego, mam też tam we fortecy, pisarzem jest pułkowym, obydwa żonaci“, — „Do wnuczków pan jedzie, zobaczyć?“ — „A jest, jest tego, a jakże, jest. Wiozę im gościńców — ja z za Warszawy jestem, z Rypina“. — „Oho, to daleko“. — „Daleko,.. ano, choć raz na trzy lata
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/122
Ta strona została przepisana.