trza się ruszyć. Oni nie mogą, służba“. — „Tak, służba trzyma, karmi, ale trzyma“. — „Tak, tak...“
I Rylski wpatrywał się z satysfakcją w pogodną twarz obywatela z Rypina. Obliczał, ilu byłoby potrzeba sił agitatorskich, ilu pudów bibuły, ilu zabiegów, ilu wsyp, żeby pouczyć takiego rypińskiego łyka i skłonić go, żeby z dobrej woli przyłożył ręki do rewolucji, a bodaj, żeby z dobrej woli oddał jej choć jednego syna, choć tego młodszego, który służy w „Depie”...
W drugim końcu wagonu jakiś gruby jegomość opowiadał kawały, znane wszystkim od stu lat, i za każdym razem słuchacze wybuchali śmiechem. Śmieli się wszyscy. Nawet stara pani, ubrana w jedwabie, które pamiętały lepsze czasy, zakrywała się chusteczką, obramowaną podartemi koronkami; nawet pewien cierpiący na zęby młodzieniec wykrzywiał oblicze w kwaśnym uśmiechru. Śmieli się poważni żydkowie, spożywający jaja na twardo, rechotał się basem tłusty ksiądz. A opowiadacz, dla spotęgowania wrażenia, gdy ucichły już śmiechy i rozmarszczały się fizjognomje, powtarzał jeszcze raz najgłówniejszy ustęp kawału i wtedy zaczynał się śmiać sam, rzeżąc i sapiąc, a za nim znowu wszyscy jeszcze raz powtarzali salwę śmiechu, wykręcali sobie twarze, pokazywali zęby... I zaledwie przeminął huragan wesołości, kawalarz, popatrzywszy obojętnie w okno, zaczynał znowu. Odchodziły głównie anegdoty kolejowe, głupie i nudne, stworzone przez nudzących się w wagonie komiwojażerów. o różnych sprytnych konduktorach i jeszcze spryt-
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/123
Ta strona została przepisana.