pełzały wciąż, kryjąc się za każdem ocknięciem, same rzeczy niemiłe. A co robić, jak w Gródkach też wsypa? Wtedy do Brzegów. To znaczy piechotą piętnaście wiorst po błocie. Naturalnie deszcz będzie padał przez całą drogę. A co, jeżeli i w Brzegach wsypa? Trzeba być idjotą, żeby myśleć, że to jest niepodobieństwem... A w Gródkach o tem mogą wiedzieć, mogą niewiedzieć. Jeżeli w Gródkach wzięty Laszek, to wzięty i Chowaniec i obydwaj Kapuściarze. Trzeba tedy do nauczyciela, to ostateczność... Jeżeli wszystko dobrze, to dadzą koni i prosto do miasta. Jeżeli zaś nie dobrze, to też do miasta gminnemi końmi ze strażnikami. Napewno zwiążą, teraz wszędzie wiążą. Nie uda się. Wobec tego, czy się dawać, czy nie? Lepiej byłoby wyrzucić browning w ostatniej chwili. Szkoda. To się zobaczy, zobaczy...
W mroku krótkiej drzemki zaczęły się układać szybkie, jak myśl, obrazy; pomiędzy jednem a drugiem odetchnięciem załatwiały się niesłychanie złożone sprawy, przewijało się mnóstwo ludzi. Obstąpili go chłopi z Gródków. Co ja im powiem, no, co ja im powiem? Obstąpiły go baby. Lamenty, płacze, wyrzekania. Słyszy najwyraźniej każde słowo, śpiewne, podlaskie. Wymyślania, złorzeczenia. Pięści chłopskie, twarde, sękate. Próbuje mówić, wyłazi na jakiś pniak.
— Słuchajcie, ludzie, słuchajcie!... — I ani słowa wydusić nie może. Wszyscy czekają. Co za straszne wysiłki! Porusza gębą, krzyczy, wrzeszczy — nic — cisza. A chłopi czekają.
Moment ocknienia.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/125
Ta strona została przepisana.