Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/129

Ta strona została przepisana.

przestrzeni, a hen w dole po przez białawy tuman czerniały dachy chałup. Ledwo, ledwo widać je było. Chwilami deszcz przycichał i zdawał się ustawać. Wtedy wieś wyciągała się w nieskończoność, wpełzała paru skrętami po pod pochyłość gruntu, to zapadała się aż na dno parowu. Goło i przestronno było wokoło, jak na pustyni. Obrzydliwość okolicy harmonizowała z obrzydliwością pogody. Z niehamowaną nienawiścią patrzył Rylski na czarne strzechy. Na domiar przemoczony papieros nie chciał się palić.
Ileż to trudu, upokorzeń, ile gadania i ceregieli kosztowało pozyskanie tej nędznej okolicy. Byli tu nasamprzód oświatowcy i zasypywali lud elementarzami, czytankami, broszurkami „Promyka“, rozmaitemi historjami „O pijaku Urbanie“. o „Urwisie Dyrdusiu“. o „Bydlęciu odętem“. A że owo „państwo“ dawało to wszystko za darmo, więc brali gospodarze, kłaniający się dobremu państwu. Potem przyszedł czas na rozmaitości patrjotyczne, na anegdoty o królach polskich, na wierszyki liryczne o ojczyźnie, na płaczliwe historyjki o różnych biednych a zacnych „kmiotkach“. na które czułe były serca chłopskie. Słuchając tych historji, czytanych głośno po chałupach przy mdłym promyku lampki, przyćmionej jeszcze dla oszczędności, pociągali słuchacze nosami. Inni to już byli „panicze“, którzy ciągali w te strony owe książeczki. Gadało to ze strasznem przejęciem i prawie że nawpół z płaczem. „jakby byli wszyscy czegoś winowaci“, jak powiadał mener rewolucyjny na całą okolicę, towarzysz Jan Chowaniec z Gródków. Widział