— To rozumiem, to jest prawdziwa wieś, nie jakaś zamurowana i zabrukowana do obrzydliwości village...
— Kochajmy gnojówkę ojczystą, albowiem śmierdzi... — potakiwał Gawarski ze swoim zwykłym uśmieszkiem.
Kłócili się tak i przymawiali sobie już od trzydziestu sześciu godzin. Przez całą drogę albo milczeli albo też dogadywali sobie z zajadłością godną lepszej sprawy. Stroną zaczepiającą był właściwie Gawarski, ale i pogodny Janek, gdy go zaczepiono dotkliwiej, potrafił być straszny i wymyślny w dokuczaniu. Tak im zeszła długa droga. Było to tem dziwniejsze, że lubili się wzajemnie, że w Paryżu mieszkali razem przez całe lata i pracowali zgodnie i harmonijnie nad wielką sprawą wydawania pewnych broszur i rzadkich numerów pewnego pisma. Było im dobrze, dopóki siedzieli na miejscu, w miłym, ustalonym trybie życia; ale gdy się ruszyli i puścili w szeroki świat na pewne i niepewne, prysła stara zgoda.
Gawarski denerwował się strasznie i stał się ciężkim w stosunkach; Janek zaś odgryzał się ząb za ząb. choć mógł nieraz zmilczeć dła świętego spokoju. Gdy nareszcie dotarli do granicy, sytuacja przedstawiła się w taki sposób: Gawarski pogrążony był w najczarniejszej melancholji, a Janek zapadł w najgłębszą pod słońcem radość, w stan, który w tych sferach nazywano zachwytem cielęcym. I jeden i drugi nie zdawał sobie sprawy z tych stanów duszy; nic tedy dziwnego, że kłócili się o byle co. Od słowa do słowa
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/13
Ta strona została przepisana.