Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Przecież gąski to tarcza ochronna, to czapkaniewidka. Nikt mnie nie zaczepi. Nonsensem są wszelkie obawy. A godzi się raz w życiu obaczyć własnemi oczami, raz być świadkiem.
— Uciekać trzeba, kryć się, bać się, ale przecie choć raz jeden, jedyny raz w życiu... Uciekałem przez dziesięć lat. A teraz tylko spojrzę i znowu ucieknę...

Była chwila, że spadło nań niespodzianie stare, po sto razy odgrzewane marzenie. Oto czas — oto chwila... Któż to może wiedzieć, kiedy i jak? Jaką będzie miał pewność taki, który pierwszy rękę swą uzbroi i podniesie? Może zginąć przed czasem i paść bez pożytku i może być zwiastunem, budzicielem, który zagrzeje tłumy ludzkie i oporne koło dziejowe przetoczy tam, skąd się wszystko zacznie..
Wszak nie pustynia to a kraj rozbudzony, gdzie oddawna tęsknią po chatach, a czytania już mają dosyć i dosyć gadania — ślepi, nie widzący potęgi wroga — jasnowidzący, bo moc swoją czują...
I przeszyły mu duszę nawskroś pamiętne słowa Chowańcowe: „gotowiśmy, gotowi oddawna, to ja Wam powiadam, człowieku obcy...”
Gotowy stos niebosiężny, pożarem zapalą się dzieje. I tylko iskierki, głowienki jednej... Szczęśliwa ręka, która ją podłoży...
Jakżeby to było? A ot poprostu wstępować wszędzie do każdej chaty, a ludzi zbierać po drodze. Tu i ówdzie go znają. Słuchać będą. uwierzą. Już idą w kilkadziesiąt chłopa, kołki dębowe, kłonice, pomruk