żeń zdawały się czekać gdzieś w pobliżu, aż załatwi się z trudną przeprawą.
Narazie starał się tylko jak najprędzej i z jak najmniejszym szwankiem dla przyodziewku przeprawić się przez bajurę, która wypełniała całą drogę i rozlewała się poza opłotki w ogrody i podwórka, tworzyła tam fantastyczne zatoki i unosiła na swej powierzchni słomę, wióry i wszelakie śmiecie.
— O, wsi polska... — westchnął, skoczywszy w olbrzymim susie na suchszy ląd.
Oto chałupa Chowańcowa. Szybko, odwracając się od niej bokiem, minął ją Rylski i pośpieszał, jakby chciał jak najprędzej uciec, jakby się bał, że mu każą tu zdać rachunek, odpowiadać za to, co się stało. I była to pierwsza chwila, kiedy pożałował tego, że się tu zapuścił niepotrzebnie, po raz pierwszy stanął mu do oczu cały nonsens tej wyprawy. Jakie to wszystko bezmiernie głupie: i te wszystkie rozmyślania i te żale i te gąski, toczące się przodem. Poco? naco?
Nagle uczuł, że go ktoś chwyta za ramię.
— Szymonie, to wy, Szymonie, jezdeście tu, Bogu miłosiernemu dzięki. Ja wiedziała, że przyjdziecie nas ratować, ja wiedziała, już bez pięć dni, bez pięć nocy czekam i wypatruję; spóźniliście się jeno, Szymonie, bo mój już siedzi...
— Czekajcież, Janowo, i idźcie do dom, zaraz ja za Wami pójdę, ino gąski zawrócę, bo to moje, kupiłem...
Mówił spokojnie, z odcieniem znudzenia. — Tego mi było właśnie potrzeba. Dyskusji z rozżaloną babą.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/153
Ta strona została przepisana.