dził rano i jak miał za co wypijał zaraz na rogatce parę kieliszków i poczynał grać od Okopowej. Obchodził sobie z góry wybrane domy i tak planował, żeby nigdzie nie koncertować po dwa razy w jednym tygodniu. Prócz tego musiał dotrzymywać umowy, zawartej z dziadami, śpiewającymi psalmy i z muzykantami, operującymi w tych okolicach. Musiał zaś dotrzymywać, bo już był za słaby, żeby się nie dać. Przez to nakładać musiał drogi. Skręcał tedy w Nizką i grał przez całą Smoczą (z którego rewiru miał największy zysk), zbaczał w Gęsią, w Pawią i Dzielną, wystrzegając się jak ognia, żeby się nie zapędzić w Nowolipie, gdzie mu już dwa razy podbił oczy i połamał skrzypce stary łotr Goździarz, śpiewający psalmy w tej okolicy i suwający się po ziemi w dwóch skrzynkach od gwoździ, jako niby od spodu sparaliżowany. Hycel ten panował nad bandą dziadów i złodziei na całem Nowolipiu i na kawale Żelaznej, aż do Grzybowskiej, gdzie już zaczynało się królestwo ludzi nieznanych Helbikowi.
O południu wstępował na obiad do szynku na rogu „Wolność“ i, wypiwszy pewną ilość wódek, długo mamlał bezzębnemi dziąsłami bułkę z ćwierć funtem wędzonki, a jak była o tej porze jaka wesoła kompanja, to przygrywał i oberwał czasem parę kopiejek, czasem poczęstunek; jak nikogo nie było, to spał na ławce i wypoczywał. Po obiedzie dochodził jeszcze do Żytniej i tą samą drogą powracał do domu, wstępując już do innych kamienic.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/158
Ta strona została przepisana.