Kolację wypijał znowu na rogatce Powązkowskiej i szedł już z pustą kieszenią do domu zupełnie pijany.
Za lokal płacił tylko rubla, a za to z tym warunkiem, że jak do córek gospodyni przyjdzie jaki gość znakomitszy, jaki giser, albo inny metalowiec, którzy na dziewki pieniędzy nie żałują, to świt nie północek ma tary wstawać i grać za darmo pode drzwiami — a czasem (że niby ślepy zupełnie), to i w tym samym pokoju, dla większej ochoty gościa. Żył tak u tej samej baby lat kilkanaście, już i wnuczek się dochowała, sporych bąków, które się przy nim porodziły i podrosły, już się stara zbierała puszczać je po ludziach, z czego były kłótnie z córkami, bo córkom marzyło się, żeby je zaraz puścić jakiemu hrabiemu, jak to zawsze matki chcą dziecku najlepiej. Jeno stara miała rację: nie tak to łatwo teraz i o hrabiego, któryby się nie targował.
Wszystko to działo się całkiem na stronie; pan Helbik żył sobie zupełnie samotny i z domowymi się nie wdawał. Wiedział, że jest ubogi i nędzarz, to jednak pamiętał, że z domu porządnego wyszedł i sam ludźmi poterał swojego czasu, kiedy go się trzymały pieniądze i siły młode. W domu na Parysowie działy się w jego oczach rzeczy wołające o pomstę, ale Helbik patrzał na to, jakby był rzeczywiście ślepy i niczego nie widział. To mu bardzo ułatwiało życie. Ze współlokatorami-złodziejami żył też w zgodzie, ale gadał z nimi tylko wtedy, jak go sami zaczepiali, pierwszy nie odzywał się nigdy.
A kiedy na parysowskie budy spadała obława
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/159
Ta strona została przepisana.