Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/166

Ta strona została przepisana.

I stary grał pociemku w tej złodziejskiej izbie na Parysowie. Co zechciał, to mu się samo grało, bo już prawdziwie cudne były te kradzione skrzypki, a Melka słuchała, tamując oddech, to znów wzdychając głęboko i jakby z jękiem, a chwilami zapałały się jej oczy i świeciły w ciemności, jak u kota.
Stary nigdy nie myślał o swoim losie podupadłym i nie rozpamiętywał dawnego życia. Nigdy mu też do głowy nie przyszło zazdrościć komu losu szczęsnego. albo brzydzić się swem złodziejskim otoczeniem.
Łgał czasami przed Melką, ot tak, żeby się wygadać, bo dziewczynę prawie że lubił. ale nie myślał się zbytnio przejmować swoją historją. Stępiał zupełnie, a myśli w nim zastygły. Kto wie, może nawet nic myślał zupełnie, zważywszy jeszcze, że w ostatnich latach prawie że nie miał chwili, w której nie byłby pijany, albo co najmniej trącony.
Dopiero kiedy brał do ręki skrzypce w wieczornej godzinie, co zdarzało mu się od jakiegoś czasu coraz częściej, kiedy grał tak sobie, skrzypce opowiadały mu cuda o inszych światach i ludziach, gdzie wiele jest rzeczy zupełnie nieznanych i nawet nie pojętych, a nic niema podobnego do tego, co go otaczało naokoło. I wtedy żal chodził po napiętych strunach i dźwięczał i zawodził — ten żal, o którym żadne słowo ludzkie nie daje pojęcia.
I grałby tak stary bez żadnego końca. Ale zawsze wkońcu przychodził który z lokatorów, wracała ze swoich tajemniczych wycieczek stara z córkami i koń-