Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/170

Ta strona została przepisana.

dzie byli na nie łapczywi i krzyczeli „bis“. Od tego czasu nie dostał pan Helbik ani razu brawa za swoją, nuzykę. To też kiedy po jednym z nowych kawałków rozległy się w kamienicy rozgłośne oklaski, drgnął stary artysta i z wielkim wysiłkiem dojechał do końca bez omyłki. Kawałek to był mało ograny, bo dopiero w ostatnich czasach wygrzebał go sobie z pamięci. Zaczął więc rżnąć swoje najlepsze rzeczy już z samej wdzięczności i tylko ucha nadstawiał, czy znowu nie usłyszy dźwięków, miłych sercu każdego artysty. Ale oklasków już nie było, tylko z suteryny, gdzie pod całą oficyną był warsztat stolarski, zaczęli się wysypywać na obiad stolarze i obstąpili go całą gromadą.
— Panie artysta, rypnij no pan jeszcze ten kawałek, co pan wiesz, tylko z ogniem, po naszemu...
— Ale głośno, uważasz pan, nie po dziadowsku, bo taką rzecz to albo głośno na cały świat, albo całkiem nie!...
— No jazda, jazda. zapłacimy!...
Domyślił się pan Helbik, o czem mówią i wrócił do kawałka, za który dostał przed chwilą takie brawo z tej suteryny. Grał z rozwagą i rzetelnie. a dociskał smykiem, aż skrzypce dobyły głosu, jak cała kapela. Wszedł w takt i zrozumiał melodję, a widział, że gra dobrze, bo słuchaczom tylko się oczy śmiały, a niejeden przyśpiewywał, co artyście trochę przeszkadzało.
— Brawo, brawo!
— Bis!
— Jeszcze go raz! A to ci frajda!...
Jechał więc pan Helbik jeszcze raz i powtórzyw-