szy zwrotkę kilkakrotnie, zakończył potężnym akordem, bo się już bardzo zmęczył. Robociarze zaczęli się między sobą śmiać i zmawiać a sięgać do kieszeń i uzbierali miedziakami całych 20 kopiejek. Helbik bardzo dziękował i kłaniał się, tylko w żaden sposób nie mógł zrozumieć,skąd się tym ludziom wzięło takie czucie do muzyki, bo przecie chodził do tej kamienicy co tydzień przez lat piętnaście, a nigdy nie widział od nich złamanego szeląga.
— Widać, coś się we mnie odnowiło i muszę grać teraz tak, jak za młodości. Nie jest to na dobre, bo widać śmierć blisko, jak się tak człowiek odrazu odmłodzi.
Ale mimo złych przeczuć radowała się w nim stara,zdeptana dusza, a zdziecinniały mózg zaczął roić plany rozmaite.
— Wezmę i rzucę to złodziejskie gniazdo, a sprowadzę się do miasta do jakiej porządnej familji. Zarabiać będę teraz dużo, to wiadomo. Można będzie odkładać na czarną godzinę, bo i zdrowie mam już nie takie i popsute przez psie życie... Zawszem sobie tak myślał, bo i czas...
W następnej kamienicy zaczął odrazu od tego marsza, który tak ludziom przypadł do smaku, a i jemu samemu owszem dosyć się spodobał. Tu brawa nie bili, ale jeszcze nie skończył owego kawałka, kiedy zaczęli się roić koło niego słuchacze: wylazło gdzieś z jakiejś piwnicy kilku wynędzniałych szewców, popodnosili się wypoczywający na południe robotnicy z jakiejś fabryczki, która tu dymiła i pykała parą
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/171
Ta strona została przepisana.