prości i nie znający się na muzyce. Ale napróżno grywał to i złodziejom swoim i innym ludziom z Parysowa. Nikt w Parysowie tego kawałka nie znał. A słuchaczy swoich przecie o to pytać nie mógł, bo jako artysta prawdziwy czuł, że mógłby szwank ponieść na zdobytej sławie. Zresztą ciekawość przeszła mu zaraz i zadawalniał się samymi rezultatami, tylko do — owej muzyki podobierał szumne i piękne ozdoby, warjacje a trele, że aż się dusza radowała, słuchając.
I grywałby tak może do dzisiejszego dnia dziadowina z uciechą na schyłku życia i z powodzeniem. Ale sława go zgubiła. Któregoś dnia na podwórku przy ulicy Wroniej, właśnie w chwili, kiedy wygrywał swoją uwerturę, obstąpiony przez słuchaczy, wpadł do bramy sam rewirowy. Słuchacze się trochę stropili i poodstępowali starego; który został na środku podwórza sam na sam z groźnym naczelnikiem.
— A to ty, hyclu, grasz tę „mierzost“ po całym cyrkule? Skąd ty to umiesz? Kto cię nauczył? A gdzie mieszkasz? A paszport? Ej „dwornik“. prowadź go do części!
Dopiero w cyrkule na Chłodnej dowiedział się pan Helbik, jaką to straszną zbrodnię popełniał przez dłuższy czas. Ponieważ zaś pan komisarz uznał, że łotr to jest, choć stary, bardzo niebezpieczny, gdyż ogromnie sprytnie gra komedję, zatelefonowano do ratusza i koncerty skończyły się na zawsze.
Gruchnęło między ludźmi, że „starego z daszkiem“ zabrano do ciupy i żałowano go powszechnie.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/173
Ta strona została przepisana.