Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/23

Ta strona została przepisana.

mytnik. Niebawem poznał Janek istotną wagę swego ładunku. Towarzysze wciąż znikali mu z oczu, i pomimo wysiłków nie mógł nadążyć. Co kilkanaście kroków zmieniał rękę, potykał się i wywracał. Pocieszał się, że będzie lepiej, gdy wyjdą na jaką drogę. Na drodze istotnie było lepiej, ale bardzo prędko nastąpił moment, kiedy nie mógł już wytrzymać żadną miarą. Rzucił walizkę na ziemię i przystanął, ciężko dysząc. Był strasznie nieszczęśliwy. Wstyd mu było przed Gawarskim i dlatego nienawidził go z całej duszy. Prosty rozum wskazywał, że należało teraz, póki czas, wyrzucić część bibuły, ale na myśl, jakim wzrokiem będzie patrzył na tę operację Gawarski, Janek zebrał wszystkie siły woli i podjął na nowo swój ciężar. Wkrótce też dogonił towarzyszów, a dogonił ich dlatego, że nań zaczekali.
— E, może pan nie poradzą. Bida będzie dalej, będzie las i mokro. Zadałby se pan kuferek na plecy, będzie lżej; tak w rękach nikt nie nosi, chyba konewki...
— Dobrze, dobrze, ruszamy dalej — stawiał się Janek, jednak wypoczywał z rozkoszą i patrzył na chłopaka, kręcącego papierosa, ze szczerą wdzięcznością, pragnąc, by operacja ta trwała jak najdłużej.
Gdy ruszyli, Janek postawił sobie walizkę na ramieniu i pośpieszył raźniej. Systematycznie co dwieście kroków zmieniał ramię, i to liczenie kroków tak go pochłonęło, że nawet nie zauważył, kiedy i jaką drogą doszli do samotnej, ustronnej chałupiny, stoją-