Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/25

Ta strona została przepisana.

czy dosyć, czy nie za dużo, wyciągał rękę do walizki i cofał. Był bardzo nieszczęśliwy, upokorzony i ze strasznem pragnieniem czekał, żeby Gawarski odezwał się z czemś, żeby bąknął jakie słowo, chrząknął lub mruknął. Wówczas rzuciłby się na niego, jak dziki zwierz, zwymyślałby go, sponiewierał, dowiódłby mu, że jest złym, zazdrosnym, znieprawionym i podłym. Ale Gawarski nie był głupi i ani pisnął.
Na szczęście przemytnik przerwał tę ciężką sytuację, Wojtek zabrał walizkę i przeciął wszelkie wahania. Pakował tedy pośpiesznie swoje zawiniątko i zupełnie szczerze i głęboko postanawiał sobie rozstać się z Gawarskim zaraz po przebyciu granicy. Widział w nim już tylko wroga, a raczej spostrzegł, że od czterech lat żył jak z przyjacielem z człowiekiem absolutnie niegodziwym, z wyrafinowanym obłudnikiem, z potworem. Teraz dopiero przejrzał go nawskroś, teraz dopiero postanowił sobie. To postanowienie było już nieodwołalne i ostateczne.
Szli długo w milczeniu. Długo mijali jakąś wieś głęboko uśpioną. Przemytnik szedł z Gawarskim, Janek zostawał w tyle. U jakiejś studni pili wodę, potem opędzali się od natarczywości jakiegoś zbudzonego ze snu psa, potem było pole, droga polna, potem szli miedzami, gdzie Gawarski trzy razy się przewrócił, i za tym trzecim razem Janek nie mógł już wytrzymać i parsknął śmiechem.
Wreszcie dotarli do pastwiska, czy ugoru, gęsto porośniętego krzakami jałowcu.
Przemytnik ostrożnie zdjął ze siebie pęcherze