Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/26

Ta strona została przepisana.

i usiadł pod krzakiem, giestami nakazując towarzyszom uczynić to samo. Zaczęło się długie szeptanie.
— Tego pastwiska będzie na trzy pacierze, potem las. W lesie ciemno! Jak ino będzie poznać po nocy pierwsze drzewa, jeden pan mnie weźmie za ramię, drugi się będzie trzymać za niego. Wolniuteńko, aby się ino ruszać — tak iść, jak ja będę szedł. Nogi podnosić wysoko, wprzódy wymacać, żeby pewno stąpać. I cicho! Żeby jeden drugiego nie słyszał! Ani pisnąć, ani odetchnąć mocniej. Boże broń jedno słowo szepnąć! Zrozumieli? Wypadnie się przyczaić, przywarować ku ziemi, to robić jak ja i wtedy cały dech strzymać, bo to będzie już na samej linji, może o trzy kroki od sołdata. Wy jego nie będziecie widzieli. ino ja, dlatego powiadam, ani tchnąć i stać jak martwe słupy, jeżeli pierwszego pana mocno ścisnę za rękę. A pan drugiego to samo za rękę mocno. Tam gadać już nie można nic, ino czuć, co ja będę robił, to samo wy. Może sołdat krzyknąć: kto idiot? To nic, bo on tak i po próżnicy krzyczy, co jakiś czas. Będzie wołać: stój, strielat’ budu! No, to też nie zważać, ani jakby karabinem szczęknął i odgrażał się zblizka. Ino na to zważać, co ja będę robić. Miarkować się, panowie, i słuchać, bo o wasze zdrowie się rozchodzi. Tego dużo nie będzie, ale na ten czas zebrać się w kupę i trzymać tęgo. Strachu tu żadnego niema, bo przejdziemy. Co tydzień ja dwa razy przechodzę i tak już lat dwadzieścia, i widzicie cały jestem. Jeno raz jeszcze powiadam, nic nie robić po swojemu, nic sobie nie myśleć! Od myślenia jestem ja. Może zaś być i tak: za-