Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/34

Ta strona została przepisana.

za to ukarany przez przewodnika tak strasznym ujęciem za ramię powyżej łokcia, że o mało nie pisnął z bólu.
Stali i stali, jak wkopani. Sytuacja stawała się nie znośną. Wreszcie wszystko się wyjaśniło, kiedy Janek, dla odmiany pozycji, która mu ciążyła, oparł się o drzewo. Rozległ się głośny suchy trzask odłamanej gałązki.
— Nu i pojmali! Podi siuda, podlec — ozwał się spokojny, pewny siebie głos. Usłyszawszy to, Janek był pewny, że już wszystko przepadło. Bowiem mówił to ktoś,kogo mógłby dostać ręką.
— To zasadzka — pomyślał.
Ale stali w miejscu, bo przewodnik trzymał ich w łapach.
— Słysz m..? Podi siuda, tiebie goworiat w poślednij raz! — zagrzmiał inny głos. I w tejże chwili oblało ich przeraźliwe białe światło nagle odsłoniętej ślepej latarki.
Chłop zwinął się i skurczył ku ziemi — zawrócił w bok i rzucił się wraz z nimi w las.
Rozległy się krzyki — odpowiedziały im inne dalsze. Ktoś przedzierał się za nimi przez krzaki. Rwali co sił, nie czując, jak uderzali o drzewa, przewracając się co chwila i wstając natychmiast z przedziwną sprężystością. Huknął wystrzał jeden, drugi, trzeci... To dodało im jeszcze sił. — W tem ziemia zapadła się pod ich nogami i, wypuściwszy opiekuńczą dłoń przemytnika, na łeb, na szyję zwalili się po stromej pochyłości aż na samo niewiadome dno. Nie zaraz podnie-