— Poto, żeby się wyspać i jutro ze świeżemi siłami nocą przejść przez granicę.
— Skaranie boskie! Czyż ty trafisz? Przez las? Po nocy?
— Teraz już wiem doskonale, jak się kierować. Mam gwiazdy.
— Gwiazdy. I ja mieszkałem przez dwa lata na Avenue d’Observatoire, a nie mam się za astronoma.
— Ależ człowieku, ja doskonale czuję kierunek.
— Kpię sobie z twojego czucia.
— No, rozumiesz? Ruszaj, nie pora na kpiny! — irytował się Janek.
W odpowiedzi na to Gawarski usiadł pod drzewem, wyciągnął nogi i wpatrzył się w niebo. Janek uczynił to samo pod sąsiednim drzewem.
Tak spoczywali w milczeniu i w złości z jaką godzinę. Dygotali z zimna.
Teraz dopiero zaczęły im dolegać wspomnienia po przebytej drodze. Bolały potłuczone kolana, podrapane do krwi ręce. Gawarski okładał sobie wilgotną ziemią stłuczone czoło, Janek manewrował z sykaniem z bólu ramieniem, które sobie sforsował, czy też zlekka wykręcił. Noc nie miała zamiaru się skończyć, a zapałki zgubili.
Wyiskrzone niebo świeciło bladym, odbłaskiem. Wyraźnie było widać głęboko — czarną ścianę lasu. Na łąkach zbierały się mgły, tworząc jakby białawe jeziora, rozległe, nieogarnione. Szeroką, jak świat; wy dawała się widzialna płaszczyzna. Aż hen, niezmiernie daleko, stał czarny mur, na którym kończyło się wszy-
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/40
Ta strona została przepisana.