Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/45

Ta strona została przepisana.

cześnie. Bibuła, która ich do pewnego stopnia poróżniła, przestała być na razie punktem spornym, albowiem i jeden i drugi pogubili swoje tłómoczki, a żaden nie wiedział nawet kiedy i w jakim punkcie tej nieszczęsnej podróży. Pocieszyli się prędko, gdyż w chałupie u Skowrońskiego mieli cały skład.
Szli przez las. Było tu jeszcze ciemno i tajemniczo. Zrzadka odzywały się dziwnemi głosami ptaki. Pusto i przestronno było między wysokiemi kolumnami starodrzewiu. Szli bez drogi, według wytkniętego przez Janka kierunku. Rozruszał się i Gawarski. Dowodził, że w istocie może nawet jest lepiej, że nie przeszli za tym razem granicy, bo zdobyli doświadczenie, co przydać się może. Prócz tego mogą się umówić co do całego transportu z miejscowemi żydkami, na termin z dostawą do Miechowa.
— A ja jestem rad z jednej rzeczy — rzekł z zapałem Janek — oto, że do nas strzelali!...
— I że nie trafili.
— To swoją drogą, ale zawsze miło jest przejść przez taką przygodę.
— No, no, nie wiadomo, co jeszcze będzie tej nocy.
— A niech będzie, co chce. Mówię ci, Goworek,że zniedołężnieliśmy na tej emigracji.. Trzeba się będzie puścić na przygody. Trzeba trochę ognia podłożyć pod to krajowe życie. Co znaczy sama bibuła? Trza czasem i trochę hałasu...
— O tak, buntujmy ciemny tłum, wyprowadźmy o na ulicę, a on już pójdzie, gdzie mu się zdarzy: do