Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/50

Ta strona została przepisana.

mnie, ciekawie, pytająco wyglądały z trawy główeczki drobnych kwiatków.
Wszystko wokoło ożyło i opowiadało dzieje rozmaite: szeptem liści, smugą mgły, barwą kwiecia, zapachem żywicy, piosenką ptaka, brzęczeniem owadu. Zasłuchała się dusza, zapamiętała się w niebywałem zapatrzeniu. Nie mogły się oderwać oczy od żyjącego obrazu ziemi. Myśl szukała usprawiedliwienia, wykrętu przed tajemniczym wyrzutem, który zjawił się niespodziewanie i zabolał. Znienacka, w prostem przypomnieniu spadło brzemię dawnych, zbieranych w ciągu lat, pół myśli, pół pragnień, niewyraźnych postanowień, zagadkowych żalów. Nazwały się po imieniu ulotne chwile i dziwne nastroje, które zdarzały się, mijały, wracały — tam, wówczas. Z ulgą odetchnęła pierś.
Przyszłaś nareszcie, chwilo rozumienia!
Długo spoglądali w milczeniu przed siebie, nie patrząc na nic, a widząc wszystko.
I ukoiła się ich tęsknota, którą dźwigali oddawna nie wiedzący — tęsknota za ziemią rodzoną.
Janek miał jakby łzy w oczach, a Gawarski, który we wszystkiem był teoretyczny, spostrzegł, że dopiero teraz w jakiś dziwny sposób zrozumiał pewną zawiłą sprawę, której swojego czasu poświęcił ogromną ilość myśli, irytacji, dyskusji, artykułów, referatów. Oczywiście, rozumiał ją i przedtem. Oczywiście, nie jest jakimś Jankiem, który żyje wrażeniami, ani malarzem, który ma rozum w oczach. Ale — ale nie mógł nie przyznać (przed sobą samym i uczynił to bez żadnej specjalnej przykrości), że owo dawne rozumienie