Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/51

Ta strona została przepisana.

było żadne, wobec tego, które (licho wie dlaczego) wyjaśniło się w nim tak niespodziewanie, bez żadnej widocznej [logicznej!] przyczyny. Był gotów do odparcia ataku entuzjazmu, który powinien był lada chwila wybuchnąć w Janku. Był gotów w razie jakiej zaczepki powtarzać wszystko dawne. Ale w starem archiwum partyjnej mądrości dokonała się jakaś rewolucja. Odbyło się szybko jakieś tam podejrzane głosowanie, czy „zamach stanu“, jednem słowem, jakieś niesłychane warcholstwo... Nie odczuwał jednak ani oburzenia, ani niepokoju. Był rad, a co do naukowego uzasadnienia tego przewrotu, to odłożył je czemprędzej na czas późniejszy.
Janek był zadumany i milczał. Siedzieliby tak, niewiadomo jak długo, gdyby nie zjawiła się przed niemi mała, skulona postać, dźwigająca na plecach w nędznej płachcinie olbrzymi pęk chrustu.
Babina patrzyła na nich ze zdziwieniem i przestrachem.
— Proszę pani! — odezwał się Gawarski — gdzie tu droga do Czatkowic, do wsi?
Babina wlepiła w niego osłupiałe oczy.
— Zbłądziliśmy w lesie. Pani przecie tutejsza?
Baba westchnęła ciężko i pośpiesznie podreptała precz. Po chwili znikła za krzakami.
— Głucha, czy co?
— Nie zrozumiała. Któż mówi do takiej baby „pani“. Myślała, że jakie warjaty, albo że z niej kpią.
— To trzeba ci było się odezwać. Na „ty“, czy jak tam się po polsku mówi do chamów...