Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/52

Ta strona została przepisana.

— Chodźmy za nią.
Zerwali się i po paru chwilach dogonili babę. Zanim jednak zdołali przemówić do niej słowo, kobieta zrzuciła z pleców wiązkę i rzuciła się w krzaki.
Stanęli i długo patrzeli na siebie.
— Co jej jest? Przecie nie wyglądamy na zbójów...
— Kto to wie...
— Dziwne tu obyczaje...
Postali i poszli pierwszą lepszą ścieżką szukać języka. Albowiem Janek stracił całą pewność kierunku i nawet już się tego nie wstydził. Zbierał po drodze kwiaty i układał w bukiet, pośpiewując. Zostawał w tyle i bynajmniej mu się nie śpieszyło; kiedy zaś dogonił towarzysza, było to już na szosie, która jakoś niespodziewanie przecięła im drogę. Gawarski stał opodal i z zadartą głową patrzył pilnie na tabliczkę, przybitą wysoko na słupie. Dziwnie niewyraźną miał minę.
— Chodź no tu prędko; w oczach mi się troi bez okularów. Nic nie widzę. Tu jest coś napisane... ale nie jestem pewien...
Janek spojrzał, postał chwilę nieruchomy i, odwracając się do towarzysza, rzekł zmienionym głosem:
— Wiesz, co tu stoi napisane?
— Lubię takie pytania. Mów raz, co jest, do wszystkich djabłów!
Na to Janek położył mu dłonie.na ramionach i wydeklamował:
— W Wolbrom diewiat’ wiorst...
— No tak, dobrze, ale cóż to znaczy w takim razie?...