— Wyjazd. Najlepiejby było do Reinerz.
— Czy nie do Meranu, kolego?
— Reinerz, kolego. Czyż nie czytaliście w ostatnim zeszycie „Czasopisma lekarskiego“?
— Meran, kolego. Czytajcie 6-ty zeszyt „La clinique“, profesor Delavallier w obszernem studjum...
— Za pozwoleniem, u wszystkich djabłów; gadacie, panowie, jak nad łożem Rokfellera...
— A więc Zakopane.
— Tak. Przedewszystkiem powietrze.
— I porzucenie wszelkich, wszelkich spraw.
— Wypoczynek absolutny!
— Wycieczki w góry...
— Byle nie za forsowne.
Nie tak to łatwo „wyciec“ w te góry. Oto pan z bufetu podchodzi szybko do pana z papierosem. Gadają coś gorączkowo. Już się nawet nie ukrywają. No — trza będzie wstawać, trza będzie iść, a szkoda.
Kanapa stacyjna o obluzowanych sprężynach, wydawała mu się błogo wygodną. Niepomna na nic bierność, rozkosz niemyślenia o niczem owładnęła nim całkowicie. Z przyjemnością, wyzwolony od wszelkich trosk i zabiegów, przypatrywał się zdenerwowanym panom, bukietom makartowskim na bufecie, wypchanej sowie, sterczącej między butelkami, lampom elektrycznym, żelaznym belkom sufitu... I błogo mu było pomyśleć — że odtąd od tego momentu, kiedy wyrzekną nad nim sakramentalne „pożałujtie“ — będzie na długi nieokreślony czas uwolniony od wszelkich zamia-
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/57
Ta strona została przepisana.