Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/59

Ta strona została przepisana.

—Żywym brać — może się otruć, uważać, uważać! Na ręce patrzeć!
— Uważamy — tylko trzeba prędzej, na miłość Boską...
— Za kwadrans będę.
W bufecie służba szczękała talerzami, łyżeczkami; przez salę przejdzie ciężkiemi krokami tragarz w niebieskiej bluzie i w olbrzymiej pustej halli rozgłośnie stukają grube buty. Jakiś kolejarz, pełniący nocną służbę, podejdzie do bufetu zakropić się kieliszkiem.
— Czystej...
Wypije, a zakąsując obejrzy się ostrożnie po za siebie na kanapę, kędy siedzi tajemnicza figura. O obławie wiedzą już na całej stacji. Wiedzą w telegrafie, w kasie bagażowej, w ekspedycji. Szepczą urzędniczki, szepczą — sensacja. Coraz to któryś przemknie sę przez salę i znika wraz ze swojem rozciekawionem i wystraszonem spojrzeniem.
Moment zniecierpliwienia. Na cóż oni czekają? Aż sam podniesie się i odda im się w ręce. Aż powie — bierzcież mnie raz... Przecież już dosyć komedji. Udało się wam nareszcie. Udało się, to bierz, trzymaj...
Moment gwałtownego ocknienia — jak błyskawica wystrzeli myśl; omamienie, nerwy. To się zdarza: niema szpiclów, niema obławy, niema nic; halucynacja zmęczonego mózgu i nic więcej. Wstać a5ść — wstawać a iść. Nikt nie zatrzyma...
I znowu spokój, znowu półuśmiech omdlenia.