Czy to nie wszystko jedno. I chce mu się ziewać, ziewać...
Nagle głuchy grzmot wypełnił przestrzeń, zadudnił pod sklepieniem i ucichł nagle, skonawszy w przejmującym syku po kątach sali.
I zaroiło się od ludzi. Jakby kto piaskiem sypnął — potok zgiełkliwy, niepowstrzymany wtargnął potrójnemi drzwiami. Idą, biegną, śpieszą zdyszani; pakunki, worki, walizy; kobiety, dzieci — nawoływania. Gromady objuczonych tragarzy w niebieskich bluzach... Lecą w pośpiechu, potrącają się, prześcigają, jak w popłochu, jak w ucieczce.
Pociąg od granicy...
Przez sekundę patrzał szeroko rozwartemi oczyma na niepojęty tłum... Patrzał, jak we śnie, nie rozumiejąc...
I buchnie nagle przytłumiony płomień pożądania.
Rozprostuje się w mgnieniu oka stalowa klinga woli i obudzi się siła... A olśniewające błyskawice nadziei poderwą go, poniosą i w każdem uderzeniu zdyszanego serca wołają: śpiesz się! śpiesz!
Utonął w zgiełku, zmieszał się z tłumem, wrósł w szarzyznę ludzką i dał się nieść, nieść...
Oto drzwi — oto drzwi...
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/60
Ta strona została przepisana.