Trzy stłumione melodyjne uderzenia zegara zbudziły starego. Poznał, że sen już nie przyjdzie i cierpliwemi, przyuczonemi do cierpienia oczyma wpatrzył się w ciemność. Długo leżał bez ruchu, ciężko jak zawsze dysząc i zwłóczył z chwilą pierwszego myślenia, udając przed samym sobą senność i zapomnienie wszystkiego. Lecz blizko, blizko, tuż o krok stały w ciemności ukryte, zaczajone myśli, wypoczęte, gotowe każdej chwili rzucić się nań.
Czuł całą ich gromadę, tłumem zapychającą ciemny pokój. Wiedział naprzód, które stoją na przedzie, tuż obok łóżka, wiedział, które stoją w środku, ukrywając się w ścisku i w ciemnościach, widział i te najokropniejsze, czające się pod ścianami i jeszcze dalekie, te, które jednak po nie długim czasie przecisną się zwycięsko po przez skłębioną ciżbę myślenia i staną tuż, tuż, rozsiądą się na łóżku, przygniotą mu starą pierś brutalnym ciężarem i będą mordować, będą dusić pastwić się, pastwić...
Krótka przerwa między wspomnieniem snu a pogodzeniem się z jawą. Nieskończenie mała chwilka czekania.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/61
Ta strona została przepisana.
OJCIEC I SYN.