Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/64

Ta strona została przepisana.

w niej obecność tajemniczego jakiegoś, niewidzialnego ducha, budziło się w duszy oczekiwanie na coś niezwykłego...
Były momenty, kiedy poprostu strach chwytał starego pana. Gotów był jak dziecko wołać, by się kto zlitował i przyszedł do niego. Wiedział, że na jego głos roztworzą się drzwi i ukaże się na progu siostra Ignacja, że za chwileczkę rozpocznie się cicha rozmowa o rzeczach codziennych, zwyczajnych, o sprawach nudnych i nikogo w istocie nieobchodzących, taka właśnie, która najmilej skraca noc bezsenną i odgania wszelkie myślenie.
Jednak nie wołał. Leżał nieruchomy, zamykając powieki, aby za chwilę otworzyć je i przy mętnem świetle świecy zobaczyć: zielony piec, czarny portret dziadka, komodę, świecącą bronzami i wysoką staroświecką lampę, stojącą na niej we włóczkowym kołpaczku.
— Wszystko już było, wszystko, i dziś niczego już niema, nic się już nie stanie. Czas odchodzić, czas umierać. l przecie umieram, nic innego nie czynię od roku. Byle prędzej. Ot, gdyby tak teraz, zaraz. O, cóż za okropne znużenie...
Na jeden moment tylko jakby zapomniał się, jakby zadrzemał, na chwileczkę stanęło myślenie.
A gdyby się ocknął, już stała zmora.
Znajome, codziennie całemi godzinami przeżuwane gorzkie myśli poruszyły się i poszły utartemi szlakami, nie kierowane, poszły same przez się, automatycznie. Zaczął się codzienny dramat myślenia, zaw-