Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/69

Ta strona została przepisana.

O jakże często wszystkie siły zbierać musiał, o jakże musiał się bronić... Jak wyćwiczył myśl i wyobraźnię, w jakiem niezmordowanem pogotowiu całej pamięci trzymać musiał straszne obrazy, by puścić je, jak zajadłe psy ze smyczy natychmiast, gdy tylko w starem sercu odezwie się żałość i słabość i gdy niedosłyszalnie cichy głos rozpocznie swoje zdradzieckie szeptania.
Zdarzały się momenty, kiedy widział go, jakby oczyma żywemi: oto krząta się kędyś koło swojej sprawy tajemnej, wśród przygód i niedostatku, oto ścigany przez szpiegów, niepewny chwili, niema gdzie ukryć skołatanej głowy, oto otaczają go już, chwytają — ujmują — gdzieś w mrocznych zaułkach dzielnicy robotniczej, samotnego, opuszczonego przez wszystkich i prowadzą i wloką, wloką... do jedynego domu, jaki mu pozostał na świecie, do więzienia — na długie lata...
I czy w takiej chwili pomyśli on sobie o ojcu, który go przeklął i o domu ojcowskim, skąd go wygnano w noc zimową, w deszcz i szarugę, kiedy nawet psa nie godziło się...
Czasami niespodzianie rozbrzmiewał w ponurej ciszy rozmyślania głos kategoryczny, nakazujący:
I co ty wiesz o nim, stary człowieku? Co wiesz o jemu podobnych? Cóż powiesz, gdy przyjdzie chwila, gdy spadnie ci z oczu bielmo uprzedzenia i tam w tej wstrętnej nauce, prawdę zobaczysz? Co będzie. gdy i takiej chwili nie oszczędzi ci życie? Czemże odkupisz winę, gdzie szukać będziesz syna? I jakże mu