Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/71

Ta strona została przepisana.

śli. I znowu przekleństwo zawisało nad głową wyrodnego syna.
Cicho płynęły długie godziny nocy grudniowej. Bez poruszenia leżał stary pan i myślał, myślał bezsenny. O niczem innem nie myślał przez lata ostatnie. Odkąd sprzedał majątek, niemiał żadnych interesów, ani kłopotów. Sprzedał rodowy, dziedziczny majątek umyślnie, bez żadnej potrzeby; sprzedał go źle, sprzedał pierwszemu lepszemu, na złość, jakby mszcząc się na kimś.
Po co utrzymywać tę ziemię, po co ją kochać, myśleć o niej, troszczyć się i kłopotać, kiedy niema komu jej zostawić? Kiedy niema syna-dziedzica, dla którego by się czyniło meljoracje, sadziło drzewa,stawiało monumentalne budynki, po co i na co? Niema syna — niech idzie w obce ręce ukochana pradziadowska ziemia... Niech djabli biorą starych przyjaciół sąsiadów, odwieczne stosunki, ukochane przyzwyczajenia...
Przeniósł się do miasteczka powiatowego, kupił domek ze starym ogrodem i czekał śmierci, nic nie robiąc, żyjąc z dnia na dzień i codzień zapytując się ze zdumieniem, pocóż on jeszcze żyje? Czy dla tej męki myślenia i wspomnienia? Czy dlatego, żeby doczekać jeszcze jednego takiego dnia, jak ów dzień ostatniego spotkania z wyrodnym synem?
Choroba serca, dręcząca go coraz bardziej, coraz nieznośniej z każdym dniem, upewniała go, że kiec blizko, że niedaleka godzina, kiedy skończy się wszelkie udręczenie, urwie się myślenie że zni-