nad odwieczne bory, ponad święte gaje nasze? Kolosalny chwast dźwiga się ku górze, grożąc zagubą wszelkiemu kwieciu ojczystemu! I odwracając się od nienawistnej płonki, dozwolono w milczącej zgrozie, by obca katowska ręka i obcy nie rodzimy topór podciął wybujające drzewo. I uspokojono się, gdy szubienice wyrosły na miejscu wznoszącego się drzewa.
A pędy nowe, podsycone krwią męczeńską, bujną czerwienią słać się zaczęły u stóp szubienic i po słupach ich dźwigać się ku górze, niepowstrzymane, uparte, jak siły natury.
Były to czasy owe. Ale żaden ich odgłos, żaden dźwięk nie doszedł do zacisznego Chrząstowa, gdzie dusze zamknęły się w świątyni pamiątek i na świat nie wychylały oka. Przyniósł je dopiero syn wyrostek, w słowie nowem, w wyrzucie nieśmiałym, w sięgającem aż do dna sumień szczerem spojrzeniem kochającego dziecka.
Antek umilkł po pierwszem zgromieniu i zamknął się w sobie. Napróżno otaczała go ciotka najczulszą matczyną pieszczotą, napróżno ojciec opowiadał mu rzeczy widziane, poświęcenia i ofiary, czynione dla ludu, napróżno karta po karcie odsłaniał mu dzieje strasznego roku, gdzie najszlachetniejsze dusze ginęły z tą ideą zaparcia się siebie i z okrzykiem: „wszystko dla ludu!“
Antek słuchał cierpliwie i nie przeczył, ale ojciec czuł, ku wielkiej zgryzocie swojej, że nie przekonał go bynajmniej. Pocieszał się jednak tem, że to czas przejściowy, że chłopiec dorósłszy — zmądrzeje.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/80
Ta strona została przepisana.