miesiącami, aż zgłosi się do wiadomego miejsca. Nieraz ginęły. Czasami wpadały wraz z rozmaitemi papierami w ręce żandarmskie i figurowały wklejone po aktach spraw politycznych, jako dokument, dowodzący istnienia jakiegoś nieznanego „nielegalnego“, o którego napróżno rozpytywano się tych, u których znajdowano owe listy.
Antek zaś pisywał najwyżej dwa trzy razy do roku krótkie wzmianki po kilkanaście słów. Listy przychodziły z rozmaitych stron. Z Petersburga, z Warszawy, z Genewy, z Paryża, z Londynu. Wszystkie krótkie, suche, pisane jakby z przymusu i tyle że z obowiązku.
Aż wreszcie przyszedł pewnego dnia list, zaopatrzony w różnobarwne stemple i pieczęcie, pomazany żółtą farbą — list z cytadeli.
Tu już zmiękło serce ojcowe. Stary wyprawił czemprędzej siostrę Ignację do Warszawy, by czuwała nad Antkiem. Sam, pamiętając swoje samotne miesiące więzienia, liczył na to, że więzienie wpłynie dodatnio na Antka. Wierzył, że pod wpływem samotnych rozmyślań przejdzie „zaślepienie“ jego przekonań, że wytrzeźwieje myśl, a serce odezwie się na tęskne wołanie sprawy ojczystej, otworzy się dla ukochania tego, co jedynie kochać Polakowi przystoi. Napisał doń nawet długi, staroświecki, serdeczny list i sam wybierał się go odwiedzić.
Ujrzał go po przez podwójną kratę, pod eskortą draba z bagnetem, mizernego i wynędzniałego, jak śmierć, zarośniętego, o ponurem spojrzeniu skazańca.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/83
Ta strona została przepisana.