Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/86

Ta strona została przepisana.

mroce nocy rozpaczliwe wołania ciotki: „człowieku, na rany boskie...“
Stało się to wszystko nieoczekiwanie dla wszystkich trojga, wypłynęło może ze wzmagającej się w tym czasie choroby serca starego skołatanego człowieka, ale Antek w tym czasie nie mógł znieść w milczeniu nawet słowa, obrażającego jego świętości. Trzymał się, dopóki tylko mógł, odwracał rozmowę na inne przedmioty i czynił to z niepospolitem mistrzostwem przez cały prawie dzień. Pomagała mu w tem ciotka, modląc się tylko, żeby się to dało utrzymać do wieczora, bo wieczorem miał Antek jechać.
Od słowa do słowa...
Aż przyszły słowa, które przepaścią dzielą ludzi od siebie. I poszedł Antek w ciemną noc grudniową...
Ciotka przez szereg lat wzywała go nieustannie do pogodzenia się z ojcem, pisywała listy, które do kamienia by przemówiły I zaklinała go na wszystkie świętości, w słowach prostych, wzruszających przedstawiała mu tragiczny obraz starego, schorzałego i skazanego na śmierć człowieka, którego każda myśl jest zatrutą, którego ostatnie dni życia są męczarnią i katuszą.
Antek nie odpowiadał zupełnie na te wezwania. Zrzadka, znowu raz, dwa razy do roku pisywał krótkie, suche listy, urzędowe i zawsze jednakowe. O ojcu nie czynił nigdy żadnej wzmianki.
— Ten chłopiec nie ma widać serca — z bólem szeptała ciotka, otrzymując po długiem, nieskończonem wyczekiwaniu nie dbale nagryzmolony świstek,