żałował, ile dziwił się, że owo zapomniane coś jeszcze istnieje...
Takie momenty przypominały mu jednak, że ma do spełnienia jakiś nudny, beztreściwy, formalny obowiązek i pisał wtedy parę słów do ciotki, pytał ją o zdrowie, które go nic nie obchodziło i kończył na ucałowaniu rączek.
Wyrzutów żadnych nie odczuwał, ale i do ojca żalu nie miał. Właściwie nie myślał o tem nigdy, jak nie myślał o sobie i o swoich własnych, osobistych sprawach, których zresztą nie posiadał już zupełnie w owym czasie.
Listy ciotczyne nie dochodziły go często, ale i te nieliczne, które odbierał, przebiegał oczyma raczej z obowiązku i palił na zapałce, jak wszystkie niepotrzebne papiery. Pewnego razu jednak...
Był to właśnie dzień szczęśliwy, kiedy ciesząc się chodzili ludzie. Cieszył się i Antek wraz z innymi. Gdzieś wieczorem zeszli się na jakimś noclegu w kilku i jeszcze po raz setny opowiadali sobie, chlubiąc się i chełpiąc, jak się to wszystko stało. Coś się grubo udało, zaszedł jakiś fakt niebywały, niby to wkroczyło coś na nowe tory, niby to zaczęła się nowa epoka. Fakt wiekopomny, a śmieszny i niezmiernie maleńki, którego nigdy nie wspomni żadna nawet stutomowa historja. A jednak cieszyli się ludzie i naprawdę wierzyli, że to idą już czasy nowe, odmienne, promienne, zwycięskie. Długo w noc gadali, snując plany i marząc. Aż przypomniał sobie któryś wreszcie i podał Antkowi wymiętoszoną kopertę.
Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/90
Ta strona została przepisana.