Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/95

Ta strona została przepisana.

mi, wylewają oceany łez, oceany krwi. Któż ośmieli się ich spytać: za co? na co?
Ale wystarczało mu spojrzeć na piętno nieszczęścia, na bruzdy zgryzoty, wyciśnięte głęboko na twarzy ojca i wszelka trzeźwiejsza, rozumna, dawniejsza myśl stawała się nonsensem, zniewagą, zbrodnią. Żadna logika, żadne wyszukane słowo, żaden oficjalny, naukowy termin, nic nie ostawało się wobec tego obrazu.
Nieubłagane prawo życia...
Tak się to nazywa zaiste. I w danym razie zapewne zachodzi ono właśnie, wykonuje swoją, przez piekło wyznaczoną rolę, działa żywiołowo, sprawnie, nieomylnie i miele na proch wszystko, wszystko...
Ileż zdołał wycierpieć ten stary, umierający człowiek! Komuż, przed jaki trybunał zaniesie on skargę swoją, kto i czem nagrodzi mu tę zbrodnię, która się nad nim stała, tę brutalną, zbójecką przemoc, która na szyderstwo’ wszystkich czeluści piekielnych wyprowadziła jego i miljony jemu podobnych na światło dzienne i kazała im żyć?
I co chwila opadał Antek z tych górnych sfer aż na sam spód sprawy własnej. Jakże żywo stanęły mu w pamięci wszystkie dni jego życia! Ileż strasznych win zapisano w nich, jaka każda jasna, oczywista, niezaprzeczona!
Jakże niewiele zachodu trzeba było, żeby starego ojca oszczędzić, jakże to w jego mocy było, by innem się stało życie ojca, by inną była śmierć jego! Wystarczyłoby odrobiny chęci, dobrej woli, trzeba było tylko