Wasilewicz szedł i gotowało się w mm wszystko. Mamrotał:
— Zdrajca! zdrajca! Oto komu mnie chciał sprzedać ten rudy Judasz Iskarjota! Ten plugawy Smarczek!
Ale wkrótce poczuł się znużony i słaby do łez. Zażył dawkę kokainy, ale nie ożywiła organizmu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa.
— Nie znajdą mnie w lesie, — myślał i zszedł ze ścieżki w gąszcz, dobrze ustalając w pamięci kierunek.
Wsunął się w gęste krzaki. Przeszukał dobrze trawę kijem, czy niema wężów. Zebrał garść paproci pod głowę. Wyciągnął się na ziemi. Zasnął prawie w tejże chwili.
Spał i śnił, że płynie łódką po czarnej toni. I powoli, powoli pogrąża się w tę toń.
Ocknął się nagle z uczuciem zgrozy. I ujrzał pochyloną nad sobą twarz swego gospodarza z Zabołotnego.
— Taki my się spotkali, panoczku, — rzekł tamten z okrucieństwem, — zapomnieli za nocleg zapłacić.
Powiódł wzrokiem dokoła. Ujrzał kilka nieznajomych twarzy. Jeden chłop trzymał w ręku obnażony kordelas. Drugi rewolwer. Trzeci kręcił ze złym śmiechem sznur.
Wasilewicz wstał.
— Spotkaliście pana Łasickiego? — zapytał spokojnie.
— A spotkali. Jak dowiedział się, że wy Wasile-