Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Potem wyjęła z torebki list w kopercie małego formatu, z gołąbkiem.
— Pytałam, czy dotąd czuje się pan Białorusinem. Bo Ania przejęła się przekonaniami pana. Oto proszę przeczytać.
Podała mu list.
Ręka Wasilewicza drżała, gdy brał ten list. Ozwała się w nim miłość i tęsknota do dziecka, które utopił w odrętwieniu duszy upadającej.
Ania pisała:
— Najukochańsza Panno Zosiu!
Bardzo mi dobrze tutaj. Tak jest cicho. Z tak daleka nie mogę posłyszeć, czy męczy się dusza Tatusia. A tak głośno słyszałam, gdy był obok mnie za ścianą. Matka Przełożona poradziła mi nie mówić wcale, że uważam się za Białorusinkę. Bo poco mówić ludziom to, czego nie zrozumieją? Pozwoliła mi nie śpiewać pieśni polskich, jeżeli nie zechcę. Dziewczynki nic nie wiedzą i nie dokuczają mi. Już nikt na mnie nie woła: Anastazja — Apostazja. Ale czasem tak mi smutno, Panno Zosiu, tak smutno. Bo czemu ta Polska taka piękna, czemu czaruje duszę, że nie można jej nie kochać? Kiedy mówią o Żółkiewskim i Kościuszce, wszystko się we mnie rwie w wołaniu: — To moje! — I muszę sobie powtarzać pocichu: — Czużyncy, czużyncy!
Bo zdradzę Tatusia, jeżeli przestanę być Białorusinką! Modlę się do małej świętej Tereski, żeby odmieniła duszę Tatusia. Żeby znowu był Polakiem i żeby wolno mi było zostać nanowo, naprawdę harcerką polską! Ja chcę być taką, jak inne dzieci! Ja chcę być Polką! Przecież i będąc Polką, mogę pracować dla biednych, głodnych Białorusinów? Czy prawda,