Koło brzegu kołysała się już duża łódź. Harelik stał, oczekując. Przy czarnym brzegu łódź Charona... I straszny starzec o ognistych oczach... Roześmiała się ze swego widzenia. Charon obrócił się ku niej. Był to stary rybak w płóciennej koszuli i sukmanie. Miał oczy czerwone, sterane chronicznem zapaleniem.
— Dzieńdobry pani, — rzekł Harelik, — czy nie zechce pani przejechać się łódką.
Panna Zosia zatrzymała się. Tak jej dziś nieswojo. Czemużby nie miała przejechać się łódką? Ksiądz Justyn mówił, że wykonując zakon radości, nie trzeba unikać drobniejszych pociech życia.
— Pojadę, ale Wasil też pojedzie z nami?
— Nie mogę, moja baba słaba, muszę wracać do chaty. A łódkę pan Harelik odprowadzi. On lepsz za mianie wiosłuje. Młody.
— Wszak pani chyba wierzy, że jej nie wywrócę?
Patrzył błagalnie prawie.
— Cóż on mi może zrobić? — rozważała panna Zosia. Spojrzała na jezioro. Żywioł pociągnął ją nieprzeparcie. Po krótkim wahaniu wsiadła do łódki.
Harelik przy pomocy rybaka zepchnął łódź i sam w nią wskoczył. Poprawił wiosła w dulkach i równerni uderzeni ami wypędził łódź na otwarte jezioro.
— Czy dziś bezpiecznie? — zapytała panna Zosia.
— O, najzupełniej, — odparł Harelik, — fala dość silna, ale to jeszcze nie burza. Wasil nie puściłby mnie — już on wie najlepiej, kiedy można wypłynąć!
Patrzyła na fale, zbliska zielono-szare. Podnosiły się, jak wzdymająca się pierś potworów. Opadały, rozrzucając pas białej frendzli. Pędziły szeregami do ataku, wodną górą wypiętrzały groźbę głębiny. Szum wzbierał
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/139
Ta strona została przepisana.