— Można osobno. Tylko pogrzeb będzie skromny. Wiem, że nie chciałaby inaczej. Powiedziałaby z marsem:
— Ksiądz Justyn mnie demoralizuje i namawia do zbytków. Czy takim był żywot surowy i prosty św. Franciszka?
Porucznik jeszcze niżej pochylił głowę:
— Niech będzie wszystko, jakby ona chciała.
Nagłe ożywienie wstąpiło znowu w tę maskę zastygłą.
— Niech księdzu nie wyda się niedyskretną moja prośba. Po powrocie z wypadu, miałem ją prosić o rękę. Ale nie byłem pewny jej odpowiedzi. Ona mi już nie odpowie...
— Chce pan porucznik wiedzieć, co pisała o panu? Nic takiego, coby było dla pana wyraźną odpowiedzią. Jest tam wiele słów sympatji.
— Może jej inaczej nie wypadało napisać do księdza?
Ksiądz Justyn odpowiedział, uśmiechając się:
— Prawdopodobnie.
Porucznik znowu ciężko się zamyślił.
— Nie chcę teraz niczego, ale to niczego zupełnie — powiedział.
— Poruczniku, tak nie można, uszy do góry. Ma pan tam jeszcze niejedno do zrobienia na kresach.
Porucznik ujrzał poraz pierwszy od śmierci panny Zosi tę prawdę.
— A mam.
— A potem niech pan pomyśli — wszystkie dusze podobne razem w zaświecie...
— Ksiądz jest pewny?
— Pewny. Tylko trzeba się starać o podobieństwo duchowe w rzeczach wyższych.
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/148
Ta strona została przepisana.