Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/149

Ta strona została przepisana.

Porucznik siedział zamyślony. Rysy jego rozprężały się. Schodziło na nie ukojenie.
— Potężnem napięciem twórczej nieśmiertelności pokonać śmierć... Pan, który pokonał, albo nie znał nigdy strachu... Mieć serce, jak naczynie przepełnione jasnością, która się rozlewa na ludzi. Być pochodnią wśród mrocznej, wyjącej nocy.
Porucznik wyszeptał:
— Ona, ona tak czasem mówiła... Zosieńka... Jasnowłosa w szafirowym szalu:
Chwycił rękę księdza:
— Naucz mnie, naucz jej słowami ostać się wśród straszliwej pustki świata. Naucz upodobnić się. Kto uczył was?
Ksiądz Justyn w milczeniu wskazał na ścianie głowę Chrystusa.

Ksiądz Justyn szedł na przedzie, odmawiając modlitwy. Mimowolnie, tłumione łzy padały na brewjarz.
Katafalk posuwał się powoli.
Zastęp harcerek i harcerzy szedł z rozwiniętym sztandarem. Bezlik białych kwiatów kołysał się na trumnie.
Bez końca trwała ta droga po brukach brudnej dzielnicy. Oto brama cmentarza. Uderzył dzwon... Zachmurzone niebo rozdarło się. Wyjrzało słońce popołudniowe.
Młodzież zdjęła trumnę i poniosła ją, kołysząc niezręcznie. Oto dół w piasku.
Ksiądz Justyn odmówił ostatnie modlitwy.
— Proszę przemówić, księże Justynie, to jej się należy, — nalegał szeptem druh Siodełko.