czas i wolną głowę do uczestniczenia w kulturze. Ale on w niej nie uczestniczył. Chyba w najgorszem jej zepsuciu.
Pani Potuta spróbowała w swej Cesi „budzić duszę“. Ale napotykała zjadliwą ironję i otwarte poziewanie. Wszystko, co stało poza rozrywką i nabywaniem strojów albo też smacznem jadłem było inteligenckiem zawracaniem. głowy. Możnaby tego posłuchać, tak, jak nauczyciela na kursach dla dorosłych, ale tylko w takim razie, jeżeli kosztem tego miało się towarzystwo dwudziestu kilku chłopaków. Możnaby tego posłuchać, gdyby za to dali bluzkę albo choćby bilet do kina.
To też pani Poluta machnęła i na to ręką. Obiecywała sobie, że kiedyś, odchowawszy Anię, poszuka wśród ludu tych lepszych jednostek, aby nad niemi pracować.
Tymczasem stanął przed nią dylemat życiowy: oszczędzać na wikcie, czy zostać bez bucików. Ale pierwsze próby oszczędnościowe wywołały otwarty bunt służącej:
— Mnie tam nic do pani interesów. Ja mam mieć dobrze, zapłacone w czas, syto, smacznie, ciepło. A głodzić się pani może, ale sama.
Skutkiem przeciekających bucików była choroba. Pani Poluta pewnego dnia nie poszła do biura.
Leżała w łóżku i słuchała rzucania statkami w kuchni i niechętnego mruczenia Cesi. Teraz musiała ją obsłużyć i wykonać drobne roboty, które dla świętego spokoju robiła sama pani Poluta. Pani Polucie było przykro. Potrzebowała współczucia i dobroci w chorobie.
Cesia weszła do jej pokoju, rozglądając się po kątach. Chwyciła ramę od portretu matki pani Poluty. Rama
Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/160
Ta strona została przepisana.